Prawie przed każdą samotną podróżą pojawia się nieracjonalna chęć pozostania w domu. Przecież tu jest bezpieczenie, miło, spokojnie, wszystko jest przewidywalne.
To się nazywa Reisefieber.
Ale gdy tylko wsiadam do pociągu nie jest już w Warszawie, w Polsce, jestem w Podróży. W swoim żywiole.
Po zeszłorocznej wyprawie do Rumunii, Bułgarii i Turcji było dla mnie jasne, że w tym roku muszę dotrzeć gdzieś dalej: do Azji. Nie na chwilę tak jak w Stambule rok temu, ale na dłużej. Ze znajomymi ze studiów: Asią i Adamem zaplanowaliśmy sobie podróż po Turcji i Syrii. Bardzo nalegałem, żebyśmy poszerzyli nasz plan o Jordanię, gdzie chciałem zobaczyć jeden mitycznych celów moich podrózy: Petrę. To jednak przerastało wyobraźnię moich współtowarzyszy. Na razie.
Podróz mieliśmy zacząć od Stambułu. Asia i Adam zdecydowali się lecieć tam samolotem. Ja obstawałem przy wypróbowanym dojeździe pociągami: choć był dużo dłuższy, to jednak ponad 3-krotnie tańszy i pozwalał zobaczyć "coś" po drodze. Umówiliśmy się więc, że oni dolecą a ja dojadę: mieliśmy się spotkać w Stambule 5 września.
Teraz wypadało zaplanować trasę podrózy i wybrać "coś" po drodze do zwiedzenia. Początkowo myślałem o Grecji - ale to trochę drogo i nie do końca po drodze. Idealnie po drodze były natomiast Góry Riła - najwyższe pasmo górskie Bułgarii. Z zeszłorocznej podróży przywiozłem też bardzo dokładne (1: 55 000) mapy tych gór, co czyniło wyprawę jeszcze prostszą.
Dojechać tam miałem pociągami. Idea podrózy pociągami polega na kupowaniu biletów tylkko na odcinki krajowe z pominięciem absurdalnie drogich biletów międzynarodowych (odcinek graniczny przejeżdżając na gapę lub najlepiej przechodząc na piechotę).
No to zaczynamy!!:-)