Po południu luksusowym autokarem (na dłuższych trasach tylko takie kursują - są droższe od pociągów, ale o wiele szybsze i docierają do wszystkich większych i średnich miast) przez Wyżynę Anatolijską dojechaliśmy do Göreme - najpiękniejszej osady w Kapadocji.
Już dojeżdżając do doliny Göreme, mijaliśmy przepiękne dwudziestometrowe formacje ze śnieżnobiałej, bardzo kruchej skały, w kształcie parabolicznych, gęsto rozgałęziających się wydm, o bardzo stromych "zboczach" i ostrych krawędziach. Dalej widoczne były samotne i olbrzymie góry wyspowe, o niemal pionowych zboczach, zbudowane ze skał mieniących się kiczowato w promieniach zachodzącego słońca różnymi odcieniami różowego i pomarańczowego. Wreszcie dojechaliśmy. Udało nam się znaleźć tani hostel za 8 zł. Tak jak niemal wszystkie budynki w tej wiosce, położonej wśród skał, i nasz składał się z dwóch części: jedna była wykuta w skale, druga zaś obudowywała dwoma piętrami i tarasem wyjście z tej jaskini.
Nasze dormitorium znajdowało się w grocie - było skromnie, ale ładnie urządzone, ze słabym, różnokolorowym oświetleniem (nie było żadnego otworu, który przepuszczałby światło z zewnątrz). Było tu wilgotno i chłodno, co stanowiło niemałą ulgę po powrocie z prawie czterdziestostopniowego upału.
W Göreme znajduje się wspaniałe Muzeum pod Gołym Niebem (Open Air Muzeum), które obejmuje skupisko kościołów wykutych w skałach we wczesnym średniowieczu, gdy tereny te należały do Bizancjum. Wiele z nich posiada przepiękne freski. Jednak najbardziej fascynujące było plątanie się po przepięknych okolicach Göreme, pokrytych gęstą siecią ścieżek, na których nie było żywego ducha. Chodziliśmy po ziemi spalonej słońcem, po skałach, w wąwozach o kilkudziesięciometrowych ścianach, w których nieraz trzeba było wykazać się umiejętnościami iście alpinistycznymi, między najbardziej charakterystycznymi dla Kapadocji kominami w kształcie grzybów. Mogliśmy czuć się jak prawdziwi odkrywcy, gdy natykaliśmy się na skromne kościoły wykute w skale, do których sami musieliśmy znaleźć wejście, gdy znajdowaliśmy tajemnicze długie tunele wykute w skale czy porzucone przed wiekami domostwa, we wnętrzach których znajdowały się prawdziwe labirynty. Przez dwa dni chodziliśmy tak po okolicy. Odwiedziliśmy wioseczkę Cavusin, obok której było niesamowite, doskonale zachowane, porzucone średniowieczne miasteczko, z domami z ciosów kamiennych o fantazyjnie rzeźbionych nadprożach i z niezwykłą, gigantyczną katedrą wykutą w skale, której połowa runęła w dół, ukazując "przekrój" przez świątynię. Jej wnętrza nie przypominały jednak tradycyjnych kościołów. Miała mnóstwo poziomów, pomieszczeń, z których przechodziło się wąskimi korytarzami, schodkami, przez kominy w stropie czy też wisząc nad przepaścią.
Prawdziwe labirynty były w podziemnych miastach z niezliczonymi kondygnacjach (odwiedziliśmy największe z nich - Kaymakli) sięgających kilkadziesiąt metrów w głąb skały. W czasach starożytnych (od VIII w. p.n.e.) i w średniowieczu, w razie najazdu chroniło się tu i mieszkało do 10 tysięcy ludzi!
Podczas pobytu w Kapadocji nastąpił atak na WTC. Nie wahaliśmy się czy jechać do Syrii, ale chcieliśmy dostać się tam jak najszybciej.