Wczoraj znowu nurkowaliśmy (w innym miejscu), a pod wieczór pojechaliśmy do Petry. Ruiny, które zwiedzaliśmy przez cały dzisiejszy dzień, to olbrzymie miasto położone na przestrzeni kilkunastu kilometrów w wąwozach, jarach, na szczytach górskich, w małych równinach. Prawie w ogóle nie było roślinności. Wspaniałe, monumentalne fasady wykute w skałach, choć mogą przypominać świątynie, w zdecydowanej większości są po prostu grobowcami (sami Nebatejczycy mieszkali w... namiotach). Najsłynniejszym i najpiękniejszym jest tzw. Skarbiec (znany choćby z trzeciej części przygód Indiany Jonesa).
Skały z zewnątrz miały barwę pomarańczową i różową, natomiast głębiej (co było widać w komorach gronowych i miejscach z odłupanymi kawałkami skał) kłębiły się dosłownie wszystkie kolory od krwistej czerwieni, fioletu, żółci, po granatowy, błękitny a nawet zielony.
Obejrzenie tych cudowności kosztowało nas aż 120 zł (w Syrii wstęp do każdego zabytku kosztuje 30 zł, natomiast posiadacze ISIC-a płacą... 1,5zł!!).