Wcześnie rano złapałem autobus do Leh. Przemierzając po raz kolejny drugą co do wysokości przejezdną drogę świata, przepaście i wymijanie ciężarówek na zakrętach czy wraki samochodów w dole nie robiły już na mnie takiego wstrząsającego wrażenia. W Leh byłem o szóstej popołudniu.