Geoblog.pl    mizi    Podróże    Ladakh i Zanskar    Zdobycie Stok Kangri 6123 m.n.p.m.
Zwiń mapę
2003
25
lip

Zdobycie Stok Kangri 6123 m.n.p.m.

 
Indie
Indie, New Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 789 km
 
O ósmej rano wyruszyłem busem do wioski Stok, z której rozpoczyna się podejście na górę. W środku poznałem dwóch młodych Austriaków. Od nich dowiedziałem się, że Stok Kangri jest już zupełnie wolny od śniegu i raki oraz czekan są w ogóle niepotrzebne. Austriacy zostali jeszcze w Stoku na śniadanie, a ja sam popędziłem w górę. Znając drogę, mając dobrą aklimatyzację i niezłą kondycję, podejście do obozu znajdującego się na wysokości 5100 m n.p.m., które wcześniej zajęło nam dwa i pół dnia, pokonałem w pięć godzin. Martwiła mnie jednak pogoda. Wysokie szczyty spowite były chmurami i gdyby tak było dalej, to nici z widoków.

W obozie było kilka grup. Chciałem się przyłączyć do którejś z nich, gdyż w nocy, pokonując lodowiec, mógłbym mieć kłopoty ze znalezieniem drogi. Toni był po pięćdziesiątce. Kierował kilkoma wyprawami w Himalajach i Karakorum (m.in. na Nangę Parbat). Teraz wybrał się z trzema mniej doświadczonymi kolegami do Indii. Wraz z dwoma tutejszymi przewodnikami mieli wyruszyć na szczyt tej nocy pół do pierwszej w nocy. Potwierdził, iż cały śnieg już stopniał i nie potrzeba żadnego sprzętu. Zgodził się wziąć mnie ze sobą, a w ich namiocie robiącym za jadalnię mogłem się przespać. Wszystko idealnie się ułożyło.

Wyruszyliśmy z obozu punktualnie, jako pierwsza z grup. Słoweńcy szli bardzo wolno, ale rytmicznie. Im wyżej, tym postoje były częstsze, ale bez siadania. Co pięćdziesiąt kroków stawaliśmy, aby odsapnąć pół minuty. Im wyżej, tym częściej. Trochę mnie to denerwowało, ale potem stwierdziłem, że właśnie dzięki takiemu tempu wszedłem na górę bez zadyszki i zakwasów, a wysokość ponad 6000 m n.p.m. nie zrobiła mi żadnej krzywdy.

Po dwóch godzinach i wdrapaniu się na morenę boczną, zeszliśmy na lodowiec. Był prawie zupełnie płaski i w tej części nie miał żadnych szczelin. Jednak, gdy w krótkim odstępie czasu głuchą ciszę rytmicznych oddechów rozdarły dwa potężne huki pękającego lodowca, przyspieszyliśmy kroku, aby jak najszybciej wyjść na "stały" ląd po drugiej stronie. Gdy już się udało, zaczęliśmy iść ledwo widoczną ścieżką po piargach. Zdobywaliśmy wysokość niezliczonymi zakosami po stromym, ale w zupełności bezpiecznym stoku. Non stop po kamieniach, ani śladu śniegu. Niesamowicie wyglądały z góry światełka czołówek innych grup, będących w dole na wysokości lodowca.

Gdy doszliśmy do grani, zaczęło świtać. Mieliśmy szczęście - ani jednej chmurki na niebie. Było już niedaleko. Oczywiście pierwsza kopuła śnieżna nie była tą szczytową. Im wyżej, tym wszyscy byli bardziej podekscytowani. Nasza zwarta do tej pory siedmioosobowa grupa rozerwała się. W końcu o godzinie kwadrans przez siódmą stanąłem na wierzchołku. Stok Kangri (6123 m n.p.m.) był mój! A widok był wprost nie do ogarnięcia. Góry, góry aż po horyzont. Na północnym zachodzie, choć odległa o blisko dwieście kilometrów, niepodzielnie królowała fantastyczna piramida K2 (8611 m n.p.m.). Na północy, ponad dwa i pół tysiąca metrów niżej, rozciągała się zielona dolina Indusu. Nad nią, na drugim planie, bielił się masyw Saser Kangri (7672 m n.p.m.). Na prawo od niego, już po stronie chińskiej, stały dumnie bardzo liczne i symetryczne sześciotysięczne stożki. Na wschodzie, pode mną, widziałem olbrzymi lodowiec, który przekroczyliśmy w nocy, a dalej masyw Kang Yatse (6401 m n.p.m.) - jedynego, oprócz Stoka, sześciotysięcznika w okolicach Leh, ale bardziej oddalonego i niedostępnego. Natomiast na południu i zachodzie widoczna była cała masa niższych pasm, z dominującymi nad nimi bliźniaczymi siedmiotysięcznikami - Nun i Kun.

Kręciłem się wokoło, trzaskając zdjęcia i gratulując innym zdobywcom. W sumie na szczyt weszło tego ranka piętnaście osób. Okazało się, że jako jedyny wziąłem czekan, więc teraz każdy pożyczał go do zdjęcia.

Schodziłem już sam i w ciągu dwóch godzin znalazłem się w obozie. Po krótkim odpoczynku zebrałem się i zszedłem do wioski Stok. Tam, ku mojej radości, udało mi się kupić bilet na bezpośredni autobus z Leh do Delhi. W ten sposób zrealizowałem w stu procentach plan powrotu na Stok Kangri. Cztery dni od wyjazdu z Darchy znów minąłem tę osadę, zatrzymując się tylko na kontrolę paszportów w punkcie wojskowym. Po czterdziestu pięciu godzinach jazdy, mocno wymięty wysiadłem w stolicy Indii - Delhi.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mizi
Michał
zwiedził 14% świata (28 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0