Geoblog.pl    mizi    Podróże    Ladakh i Zanskar    Nepal
Zwiń mapę
2003
01
sie

Nepal

 
Nepal
Nepal, Kathmandu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1610 km
 
Ruszyliśmy kwadrans po szesnastej. Autobus jechał dosyć leniwie, stawał co pół godziny. Byłem zaskoczony krajobrazami za oknem. Czysto na ulicach, bardzo porządne, wykończone domy z trawnikami, dostatnio wyglądające miasteczka, a przecież Nepal to jedno z najbiedniejszych państw świata. Jednak w głębi kraju wszystko wróciło do "biednej" normy. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy widziałem prawdziwe, dzikie lasy. W Indiach, jeśli one są, to wszystkie zasadzone ręką człowieka. Wieczorem, po kolejnym postoju, autobus ruszył i zaraz stanął. Zaczęła się monsunowa ulewa, a kierowca oświadczył, że nie pojedzie dalej w taką pogodę. "Mięczak" - pomyślałem. Jednak rano przyznałem mu rację. Otóż kilka kilometrów dalej szosa wbijała się w góry. Po ledwie godzinnej ulewie droga w wielu miejscach była zawalona osuwiskami skalnymi i drzewami. Minęliśmy jedną ciężarówkę sprasowaną przez zwały błota, druga wylądowała w przepaści, wymyta z drogi przez wezbrany potok. Z powodu tych przeszkód droga była zamknięta aż do rana.

Pocieszałem się, że przynajmniej zobaczę górskie krajobrazy Nepalu. Byłem nimi bardzo zaskoczony. Bardziej pasowały do moich wyobrażeń Indochin. Wszędzie rośnie tropikalny las, zbocza górskie stromo opadają do mętnej i olbrzymiej rzeki. W wielu miejscach las wykarczowany jest pod pola tarasowe, na których uprawia się ryż. Można spotkać drewniane chaty górskie kryte słomą. W jednej z nich, przerobionej na restaurację, zatrzymaliśmy się na posiłek. Wszyscy zamówili narodowe danie Nepalu - dal bhat. Na talerzu z przegródkami dostaliśmy ryż z sosem warzywnym, różne rodzaje sałatek i innych ciap. Wszystko to należy wymieszać i jeść przy użyciu rąk. Podczas posiłku cały czas krążyli chłopcy z garnkami i jak tylko zauważyli, że komuś coś się skończyło, dokładali kolejne porcje.

W końcu po południu, w dużym korku, wjechaliśmy na przełęcz, z której droga prowadziła do stolicy Nepalu.

Przez pierwsze dwa dni pobytu w Katmandu chodziłem zauroczony cudnymi, wąskimi uliczkami. Co chwilę widziałem jakąś kapliczkę, ołtarzyk lub świątynię poświęconą jakiemuś bóstwu. Miejscowi modlą się przed nimi, palą wonne kadzidła, posypują posążki jaskrawo barwionym ryżem. Ołtarzyki stoją między starymi kamienicami z pięknie rzeźbionymi drewnianymi framugami okien i drzwi. Wszystkie przejścia, jak i pomieszczenia są bardzo niskie. Gdy wszedłem raz niemal w kucki do knajpki, musiałem szybko wyjść, gdyż unoszący się dym z paleniska uniemożliwiał oddychanie. Oazą spokoju od gwaru ulic były schowane, bardzo liczne podwórka, czasem wielkości rynku. Prawie na każdym stała jakaś świątynia lub stupa.

Gdy po dwóch dniach ochłonąłem nieco z tego zauroczenia, wypożyczyłem rower, aby dotrzeć na nim do najatrakcyjniejszych miejsc w dolinie Katmandu. O ile ma się dobry refleks, jazda na rowerze po nepalskich drogach jest bezpieczna, a już na pewno jest to najszybszy sposób poruszania się po miastach.

Jako pierwsze miejsce odwiedziłem położony na szczycie góry kompleks świątynny Swayambhunath. Z jednej strony można do niego wjechać drogą, o czym dowiedziałem się dopiero po pokonaniu ponad dwóch tysięcy stopni stromymi schodami z rowerem pod pachą, w towarzystwie niezliczonych małp biegających wszędzie niczym kaczki po Parku Saskim.
Po uporaniu się ze zbuntowanymi przerzutkami w rowerze dojechałem do Patanu słynącej z pięknego zamku królewskiego. Uliczki Patanu przypominają charakterem leniwe śródziemnomorskie miasteczka. Gdy dojechałem do granic starówki Bhaktapuru, trzeciego po Katmandu i Patanie miasta królewskiego w dolinie, utknąłem w rzece ludzi. Miałem to szczęście, że akurat tego dnia we wszystkich miejscowościach doliny Katmandu odbywał się festiwal. Każda rodzina (szeroko pojęta) chodziła z orkiestrą przez miasto i tańczyła. Okrążała je tyle razy, ilu jej członków w tym roku umarło. Jeżdżąc wąskimi uliczkami ceglanego, średniowiecznego Bhaktapuru można było się natknąć na tańce, parady i pozorowane bitwy na papierowe miecze.

Mocno obolały od jazdy dotarłem do Pashupatinath, położonego nad dopływem Gangesu rzeką Bagmati. Tu jest główne miejsce kremacji zmarłych mieszkańców Nepalu (dziewięćdziesiąt procent Nepalczyków to wyznawcy hinduizmu, a tylko pięć procent to buddyści).
Na koniec zostawiłem sobie słynną stupę Wielkich Oczu z Bodnath. Ku mojemu zdziwieniu nie stała ona odosobniona na jakimś wzgórzu, ale znajdowała się za niepozorną bramą otoczoną kręgiem kamienic. Z Katmandu pojechałem do Pokhary, drugiego co do wielkości miasta Nepalu. Część trasy trzeba było pokonać pieszo, gdyż wezbrana po deszczach rzeka zerwała most. Główną atrakcją miasta jest niesamowity widok na podniebną grań Annapurny. Znad pięknego jeziora widać jednak tylko czubek szczytu Machhapuchhare, himalajskiego Matterhornu. Aby dojrzeć masyw Annapurny w całej okazałości, a także dalsze sylwety innych ośmiotysięczników: Dhaulagiri oraz Manaslu, najlepiej wspiąć się na prawie siedemset metrów wyższy od poziomu jeziora szczyt Sarangkot (1592 m n.p.m.). Byłem tam dwa razy, jednak monsunowa pogoda była bezlitosna i nawet w pogodne zazwyczaj poranki wszędzie zalegała mgła i siąpił deszcz. Niepocieszony, ale z dobrym powodem, aby tu wrócić, opuściłem Nepal.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mizi
Michał
zwiedził 14% świata (28 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0