Geoblog.pl    mizi    Podróże    Turcja, Syria i Jordania 2001    W Górach Riła
Zwiń mapę
2001
04
wrz

W Górach Riła

 
Bułgaria
Bułgaria, Borovets
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1184 km
 
Rano zacząłem się piąć stromą ścieżką na morenę w towarzystwie... kota. Behemotowaty osobnik, cały czarny, pętał się obok mnie, kilkanaście razy przebiegając mi pod nogami. Po jakimś czasie doszedłem do dużego jeziora, gdzie spotkałem ludzi ze schroniska. Jedni właśnie znaleźli miejsce pod namiot, drudzy szli się wspinać. Postanowiliśmy iść razem przez wspólny odcinek drogi. Wtedy to jedyny raz w Rile natknąłem się na łańcuchy. Szlaki tego pasma, w przeciwieństwie do sąsiedniego Pirinu, są łatwe technicznie.

Gdy wyszedłem ze skał na hale, drogę zagrodziły mi swobodnie pasące się w stadzie konie. Jak się okazało, jest to częsty widok w górach bułgarskich, a niepodważalne dowody bytności tych roślinożerców widziałem na stromych, wąskich, skalnych ścieżkach, na wysokości ponad 2800 m n.p.m. Na szczęście koniki nie okazywały mi żadnych wrogich uczuć.
Zszedłem trawiastym zboczem na bardzo szerokie siodło, będące połączeniem między dwoma równoległymi grzbietami. Tam spotkałem bułgarskiego przewodnika (rozmawiałem z nim w schronisku), który prowadził dwóch bardzo leciwych, ale dziarskich Anglików. Nawiązałem więc przyjazne stosunki polsko-angielskie, które zaowocowały obfitą wymianą towarów (moja ostatnia paczka sezamków za kawał pysznego sera bułgarskiego i pajdę chleba). Wdrapałem się jeszcze na Wodny Wierch (2683 m n.p.m.) i zszedłem do sielskiej dolinki, którą, między soczystą trawą i kosówką, leniwie płynął strumyk.

Ponieważ zaczęło kropić pospiesznie zebrałem się i zacząłem podchodzić do schroniska położonego nad Rybimi Stawami. Ale zamiast wyrka w cieplej chyży, dostałem tam miejsce w jednym z wielu rozlatujących się domków kempingowych, niezbyt pasujących do scenerii, porozrzucanych wokół schroniska. W dodatku akurat do drzwi tej chatki był przywiązany na łańcuchu piesek, który wył przez pół nocy. Za to po raz pierwszy od tygodnia mogłem się wykąpać i nic sobie nie robiłem z tego, że prysznic był w ciemnej piwnicy przypominającej bunkier.


Rano, pokrzepiwszy się jedzeniem, którym poczęstował mnie starszy Bułgar świetnie mówiący po polsku (pięć lat studiów na Politechnice Warszawskiej), wyszedłem we mgle i mżawce w góry. Pobłądziłem trochę koło jeziora, zanim znalazłem ścieżkę wśród skał. W południe na szczęście przepogodziło się, dzięki czemu mogłem podziwiać przepiękne widoki. Były bardzo podobne do tatrzańskich, ale nieporównywalnie rozleglejsze. Z ponad 2700 m n.p.m. mogłem dojrzeć pięć równoległych pasm, za którymi były kolejne.
O trzeciej po południu doszedłem do pasma, którego kulminacją był najwyższy szczyt Bałkanów - Musała (2925 m n.p.m.). Zrobiwszy sobie krótki odpoczynek, w towarzystwie koników, zacząłem z przełęczy na wysokości 2400 m n.p.m. podchodzić pod pierwszy z czterech szczytów, które musiałem pokonać przed tym najwyższym. Sceneria, po raz nie wiem który, przemieniała się z przyjaznych łąk w ponure i miejscami przepaściste skały.

Gdy wreszcie zmęczony doszedłem do ostatniej przełęczy oddzielającej mnie od Musały, z trudem zmusiłem się, aby iść dalej. Od skąpego śniadania nic nie jadłem, a tego dnia przeszedłem już dwadzieścia osiem kilometrów. Zaczynało się ściemniać. W dodatku nadciągnęła nieprzyjemna mgła. Zawziąłem się mocno w sobie i zacząłem podchodzić. Szedłem bardzo wolno, gdyż co dziesięć kroków zatrzymywałem się, aby nabrać tchu. Po czterdziestu pięciu minutach, niemal słaniając się, dobiłem do obserwatorium astronomicznego na najwyższym szczycie Bułgarii. Nikogo jednak nie było.
Zacząłem szybko schodzić mocno eksponowaną ścieżką. Na wysokości 2725 m n.p.m. miał być schron. Nie wiedziałem za bardzo, czego się spodziewać pod tą nazwą. Okazało się, że było to najmilsze schronisko, w jakim przyszło mi nocować. Było też jedynym, gdzie obcokrajowcy nie musieli płacić haraczu za swoje inne obywatelstwo. Pani prowadząca Everest (tak się nazywał ten przybytek) ubolewała nad tym i poczęstowała mnie pyszną zupą. Leżąc już w łóżku pod czterema kocami (w bułgarskich schroniskach, choćby były nie wiem jak obleśne, koce są zawsze czyste), przez szerokie okna w pochyłym dachu mogłem obserwować bajecznie rozgwieżdżone niebo, przez które w szaleńczym tempie przemykały pojedyncze chmury.

Rano okazało się, że niebo jest zupełnie bezchmurne, zaś widoczność doskonała. Postanowiłem jeszcze raz wejść na szczyt. Bez plecaka i ze świeżymi siłami zajęło mi to piętnaście minut. Na szczycie oniemiałem. Miałem wrażenie, że wszystkie góry Bałkanów leżą u mych stóp. Zupełnie fantastycznie prezentowało się pasmo Pirin - gładkie zbocza w kolorze zimnej stali ostro cięły niebo. Po pół godzinie wiatr w końcu wywiał mnie z powrotem do schronu. Skąpany w słońcu, w trzy godziny, przez halę, kosówki i bór z sosną alpejską, zszedłem do bardzo przyjemnej miejscowości wypoczynkowej Borovec.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
mizi
Michał
zwiedził 14% świata (28 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 1 komentarz1 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0