Rano poszwendaliśmy się po ruinach, wieżach grobowych i przed południem wyjechaliśmy autobusem do stolicy Syrii - Damaszku, jednego z czterech świętych miast islamu.
Damasceńskie Stare Miasto nie ma sobie równych. Jest prawdziwym labiryntem bardzo starych uliczek z domami, meczetami i medresami, w których cały czas toczy się normalne życie. Gdzieniegdzie pojawiają się mury, tympanony, kolumny budowli rzymskich, praktycznie wykorzystanych jako podpory czy ściany późniejszych gmachów. Do tego niezwykle ruchliwy i tłoczny bazar oraz najważniejsza po Kopule na Skale świątynia muzułmanów - Meczet Umajjadów. Bardzo przyjemna była też wizyta u golarza.
Będąc w Syrii dojrzała w nas decyzja, aby przedłużyć trasę na Bliskim Wschodzie o Jordanię. Pociągała nas przede wszystkim magia Petry. Wizę jordańską bez problemu wyrobiliśmy w Damaszku, gorzej było z syryjską, gdyż mieliśmy wizę tylko jednokrotnego wjazdu, a Syryjczycy nie wystawiają wiz nigdzie indziej niż w kraju zamieszkania turysty. Zaryzykowaliśmy jednak, mając niewielką nadzieję, że "zwielokrotnimy" naszą wizę na granicy.