Po dwóch i pół dniach spędzonych w Damaszku pojechaliśmy busem na południe. Na przejściu granicznym szeroko uśmiechnięty celnik, nie rozumiejąc naszych pytań o wizę wbił tylko pieczątkę wyjazdu, dodając przy tym obowiązkowe "Welcome to Syria". Po chwili byliśmy w Jordanii, nie mając pewności czy będziemy mogli wrócić przez Syrię (alternatywą był samolot z Ammanu, bądź prom z... Izraela). Martwienie zostawiliśmy sobie na później. Złapaliśmy nowy środek lokomocji - Taxi Service, czyli taksówki wieloosobowe, które ruszają, gdy zapełnią się wszystkie miejsca, i po jakichś dwóch godzinach byliśmy w stolicy Jordanii.
Położona na wielu wzgórzach jordańska metropolia jest bardzo różnorodna - wyżej znajdują się wspaniałe hotele, biurowce, szerokie arterie i parki, w dolinach zaś wąskie i zatłoczone ulice ze straganami, w których handluje się rybami koralowymi, szawarmą i falafelem. Także i tu było widać, że Jordania jest krajem bogatszym niż Syria i o niebo... czystszym.